Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 lutego 2012

mojej historii cd....

Pomyślałam sobie, że ciąg dalszy mojej walki z wredniakiem stworzę wykorzystując to co pisałam na forum na którym się zalogowałam chwilkę przed operacją. Nie wiem czy do końca jest to dobry pomysł bo wiem że czytając „mój wątek” będą mną targać różne emocje i niekoniecznie dobre. Bo przecież niektórych dziewczyn, z którymi się wspierałyśmy nie ma już …
Ale spróbuję i zobaczymy co z tego wyjdzie.

A więc 7 kwietnia 2008 r. zgłosiłam się do szpitala a tam cóż jak to w szpitalu kołowrotek... Pamiętam co się działo, ale co czułam to chyba nie do końca. Więc posłużę się słowami Asi (mam nadzieję że nie będzie miała mi tego za złe). Tak o to pisała na forum co się u mnie dzieje:do Magdy za cholerę się nie da dodzwonić, bo .... gada na okrągło !
siostra Magdy ... Małgosia mówi, że nadal czekają pod gabinetem, ale Magda już przebadana, obmacana i wyniki obejrzał dr Piotruś ...
(Małgosia się nabija, że zarówno Magda jak i doktorek rumieńcem oblani …), że dr Piotruś się rumieni, tom wiedziała, ale że i Magda .... hmmm

godz. 11.25
gadałam z Magdą ... śmieje się w głos ! ... jest dobrze ...
sala nr 8 ... czyli sala doktora Piotrusia ... przypadło Jej w udziale ... "moje" łóżko ... pod balkonem ...
operuje na pewno dr Piotruś ...”
A tak wyglądała relacja z rozmowy w dzień operacji: „no to jesteśmy po porannej rozmowie ...
Magda wczoraj łyknęła procha na spanie, ale nynusiała tylko do 2.00 ...
potem było gorzej ze spaniem ... nerwy Ją dopadły ...
teraz już jest po kąpieli w "Ludwiku" i po premedykacji ...
dostała procha na wymioty i "Głupiego Jasia" ...
lada chwila obchód i na salę operacyjną ...
dr Piotruś operuje tylko Magdę (innych operacji dziś nie ma) ... takie fory ma nasza Mała
na korytarzu szpitalnym prawie cała rodzinka Magdy się zameldowała ... Mama, Tata i brat ...”

Operacja, cóż bałam się bardzo narkozy ale chyba bardziej nie chciałam zobaczyć sali operacyjnej, no ale niestety widziałam i z pielęgniarkami pogadałam w oczekiwaniu na doktorków. Po operacji bywało różnie. Bolało, było nudno, i nawet gorączki dostałam ale dało się przeżyć. Asia była u mnie i tak oto pisała później:dzionek spędziłam w Krakowie ... byłam u naszej Madzi … no sorry ... pomocy psychologicznej tam żadnej nie trzeba ...
chyba że specjalistycznej psychiatrycznej, bo Madzia rechocze w głos ...
jakby jaki dobry kawał usłyszała ...
a to przecież pierwsza doba po operacji .... nie wyrostka ... po mastektomii !
rano Magda miała kilka "odlotów" ... cholera wie z czego ... jakby traciła przytomność ...
doktor Piotruś latał na wysokości lamperii z prędkością światła ...
ale jak do Niej przyszłam wedle połednia to już ludzkich kolorów przy mnie nabierała ...
nawet dwukrotnie razem ekskursję do kibelka na własnych nogach zaliczyła ...
(z maleńką pomocą - asystą ) ...
próbowałam Jej strzelić "normalną" fotkę, ale ten mały wariat cały czas rechotał ...
to jest najbardziej poważne ... ( z Magdą ... facet do łóżka




Czyli chyba nie było tak źle. Humorek mi dopisywał a i owszem. Babeczki na sali super, wesoło było a czasem aż za wesoło :)
Z tego wszystkiego najgorsze było czekanie na wyniki. To takie zawieszenie w próżni trochę... Bo wiesz że coś cię jeszcze czeka dalej ale nie wiesz co i jak to przetrwasz.
Sprawność ręki wróciła mi w miarę szybko z czego najmniej zadowolona była moja mamcia, bo chciałam robić wszystko sama a ona strasznie chciała mi pomagać.
Nadszedł dzień, w którym otrzymałam wyniki i dowiedziałam się co dalej.
Przyszedł doktorek mój i powiedział że no był rak ale to co najważniejsze to węzły czyste. Teraz wiem że to jest bardzo ważne ale bywa z tym różnie...
Potem skierowali mnie na konsultację do chemików. I tak 20 maja popłynęła w moich żyłach pierwsza chemia.
A tak spędziłam dzionek przed pierwszym czerwonym kompotem: Magda dzisiaj bardzo dzielnie robiła za fotoreportera na konferencji krakowskiej o doustnej chemioterapii przedstawiłam Ją dziewczynom z Klubu Amazonek … wyraziły nadzieję, że będzie do nas zaglądać (oprócz szefowej) ...
dziewczyny miały szok w oczach z powodu wieku Madzi jakoż i z powodu Jej uśmiechniętej od ucha do ucha buzi tuż przed czerwonym kompotem … na wieść, że jutro zaczyna chemioterapię, mało z krzeseł nie pospadały … Madzialena nabyła dziś perukę (powalająca ... rozczochrana, jak Jej poprzednia fryzurka)
teraz Madzik ma jeża na łepetynie na jakieś 0,5 cm i wygląda cudnie ...





Nie wiedziałam jak się będę czuła, więc jak tylko wróciłam do siostry to się położyłam i czekałam czekałam czekałam.... No i doczekałam się tylko zmiany smaków odkryty przez przypadek :)
Po kolejnej chemii było gorzej, muliło, nudziło, nic mi się nie chciało nawet gadać.
Takie były kilka dni po wlewie a pomiędzy tym, goniłam jeździłam po znajomych nadrabiałam zaległości towarzyskie. No i poznawałam nowe dziewczyny. Poznałam Marylkę i Tereskę z moich okolic. Kochane dziewczyny!!! Dalej utrzymujemy kontakt a nawet się przyjaźnimy :)
Przed trzecim kompotem w Krakowie był Marsz Amazonek. Pogoda piękna, humorek super no i znowu poznałam kilka dziewczyn. I jeszcze wtedy Asia „wrobiła” mnie w TV. Miała być regionalna a okazało się TVP Info i to na żywo no i do tej pory nie widziałam tego wywiadu :)
Był to mój pierwszy kontakt z kamerą, ale jak się później okazało nie ostatni....




No i przeszłam 4 chemie... różnie bywało przez ten czas. Goniłam w chusteczce na głowie, choć ładna peruka leżała i czekała aż ją ubiorę. Ale jakoś nie mogłam się przemóc i chodzić w hełmie. Za gorąco było... Pamiętam że upały były okropne.... Teraz trochę żałuję że nie goniłam z łysą głową. Choć pewnie szokowałabym ale co tam... ja miałam się dobrze czuć a nie inni...
Choć po domu latałam łysa i jak przychodzili goście to nie zakładałam nic na głowę i dobrze się z tym czułam :)
Końcem lipca skończyłam chemię i miesiąc później wróciłam do pracy...
A to co działo się później to będzie następna opowieść... A działo się dużo rzeczy i takich gdzie byłam szczęśliwa i takich gdzie płakałam jak małe dziecko... Ale to już następnym razem..........

4 komentarze:

  1. oj, zuch !
    Pamiętam jak spotkałam Magdę po raz pierwszy, był to
    początek czerwca (chyba) , właśnie w jej mieście, umówiłyśmy się.
    Zobaczyłam , roześmianą, pełna optymizmu dziewczynę w pomarańczowej chustce... po sekundzie gadałyśmy tak jakbyśmy znały się zawsze.
    Pamiętam, że miałam wielkie wyrzuty sumienia, bo włóczyłam ją po sklepach - pomagała mi kupic kieckę na wesele...a była dopiero co po chemii.
    Pomyślałam - zuch Magda !

    OdpowiedzUsuń
  2. Marylka też pamiętam.... Myślę że to był koniec czerwca. Upał wielki był. A my od razu przypadłyśmy sobie do gustu :) i tak zostało do dziś. Bardzo lubię nasze spotkania....

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja myślę, że każdy spotyka na swojej drodze tego Kogoś, kogo akurat MUSI spotkać w danym czasie :) Taki szczebelek życia.
    I co najlepsze - od razu jest nić porozumienia :)
    Ja spotkanie z Magdą mam przed sobą, ale i tak mam wrażenie, że znamy się od dawna.. Podobnie mi ciepło koło serducha jak oglądam zdjęcia z W., konie, lasy... ;-))) I już kombinuję, że trzeba tam do Was /z Wami na urlop wyskoczyć :))

    OdpowiedzUsuń