Dalej
ciężko mi się pozbierać. Chyba nawet się cofnęłam do punktu
wyjścia. Pracy mniej a co za tym idzie więcej czasu na myślenie.
Złość na opadła i teraz chyba dociera do mnie to wszystko :(
Tęsknota, tęsknota, tęsknota...........
Tęsknię
za nim, myślę o nim.... Mam nadzieję, że z czasem wszystko się
wyciszy, minie. Najgorsze są wieczory. Takie puste i samotne.
Tęsknię za przytuleniem, za buziakiem, za obudzeniem się obok...
Smutno
mi jak patrzę na szczęśliwe pary, na kobiety w ciąży bo mam
wrażenie, że to nie dla mnie, że moje szczęście się rozpłynęło,
odeszło gdzieś daleko.
Tak
wiem, ze nie powinnam tak myśleć, że powinnam sobie powtarzać, że
będę szczęśliwa, że to co się stało doprowadzi do czegoś
innego może lepszego. Może tak będzie, nie wiem. Póki co nie stać
mnie na to.
Jestem
zwierzęciem stadnym i chyba nie umiem żyć w pojedynkę. Może
powinnam się udać do psychologa albo na jakieś warsztaty z pracy
nad sobą i jak myśleć pozytywnie. Póki co niestety katuję się
ciągłym myśleniem o tym co było i jak mogło być. Głupia
jestem....
Teraz
czekam 2 tygodnie i pojadę na parę dni do przyjaciółki. Będzie
fajnie, coś się będzie działo a jak zrobi mi się smutno to wiem,
ze poda mi rękaw żebym się wypłakała.
Próbuję
też pozmieniać coś w mieszkaniu, żeby było inaczej. Czy to coś
da? Nie wiem, może choć trochę. A teraz póki co siedzę i tęsknię
za nim, za szczęściem, za miłością, za byciem kochaną...
Niech
to minie.
Przytulcie
kropka :)
Przepraszam
za marudzenie ale jeszcze mnie trzyma i muszę pomarudzić.
Buziaki
dla wytrwałych czytaczy :*