Łączna liczba wyświetleń

sobota, 19 stycznia 2013

Nowy Rok....


No trochę zaniedbałam pisanie....
Popatrzyłam kiedy pisałam ostatni raz... dawno. Prawie dwa miesiące. Przez ten czas trochę się działo.
Święta na szczęście spędziliśmy razem, razem też przywitaliśmy Nowy Rok. Co prawda moja połówka przyjechała przed samymi Świętami, ale przyjechał. Cieszyłam się bardzo, zresztą przypuszczam, ze nie tylko ja :)
Święta były miłe i przyjemne no bo jak inaczej. Choć i zgrzyty były, no bo przecież takie jest życie prawda? No bo nie zawsze będzie kolorowo i cukierkowo. Ale to chyba dobrze, bo byłoby nudno. Choć nie powiem niektórych spięć wolałabym uniknąć. Życie jest takie, ze nie da się cały czas w 100% zadowalać drugiej osoby i pozostać w zgodzie z samym sobą.
Sylwester też był był bardzo miły i przyjemny bo spędzony w gronie przyjaciół. Kilka dni spędzonych w Tarnobrzegu naładowało, rozluźniło i rozweseliło. Spacerki we dwoje a czasem i w sześcioro... Miła atmosferka i radość dzieciaków... Szkoda, że nie widujemy się częściej, ale przecież cieszę się, że i tak się spotykam z przyjaciółką a nie tylko telefon czy skype.
Teraz znowu czekam na przyjazd połówki. Już niedługo, jeszcze kilka dni. I znowu przez chwilę będziemy razem. Niedługo, ale razem. A potem mam w planach spędzić Walentynki w Wiedniu :) mam nadzieję, że będzie romantycznie :)
Nowy Rok się kręci... Pracy bardzo dużo, bo rozkręcamy nowy projekt. Dużo pracy, dużo nerwów, stresów. Żeby tylko rozkręcić maszynę, żeby wpaść w rytm, wprawić maszynę w ruch – dobry ruch, na dobrych torach. Wiem, że będzie ciężko, ale przecież muszę dać radę, muszę pokazać, że skoro powierzyli mi poważne zadanie to dam sobie radę. Będzie ciężko i nerwowo bo ja bardzo wybuchowa jestem :) ale staram się hamować sama siebie. Staram się podchodzić do wszystkiego racjonalnie, zadaniowo. I tak leci mi dzień za dniem, praca dom, praca dom.... Tylko że dom jest pusty. No dobra, przyznam się, że brakuje mi, że nie mam obiadku i sama muszę gotować hihihiii ale brakuje mi też, że jak się kładę spać to nie ma go obok, że nie mam się do kogo przytulić po ciężkim dniu w pracy. Ale trzeba być twardym :)

A tak z innej beczki to ostatnio sobie uświadomiłam, że jeszcze niecałe trzy miesiące i będzie 5 lat od mojej operacji. Szmat czasu... A ja pamiętam jakby to było wczoraj. Pamiętam jak pojechałam z siostrą do szpitala, jak czekałam i się denerwowałam operacją, jak jechałam na salę, jak się wybudziłam. Pamiętam to wszystko jakby to było wczoraj. 5 lat... mówią, że to ten bezpieczny czas, że jak minie 5 lat to już jestem zdrowa, już choroba nie wróci. Myślę, że ja zdrowa poczułam się jak skończyłam leczenie a może jeszcze wcześniej. Wiem, że z każdym mijającym dniem ryzyko nawrotu maleje, ale wiem że nigdy nie spadnie do zera. Teraz bardzo rzadko myślę o chorobie. Myślę o niej jak się dowiem, że u moich znajomych dzieje się coś złego, albo jak któraś z nas odejdzie. I wtedy są czarne myśli... Tak sobie myślę, że myślałaby o tym wszystkim częściej gdybym była sama. A teraz wierzę, że wszystko będzie dobrze bo przecież jest kolejna osoba dla której chcę i muszę żyć, bo mamy tyle planów, tyle rzeczy do zrobienia tyle miejsc do zwiedzenia :)
Pozdrawiam Was moi czytacze i postaram się częściej pisać :)